Przegląda pudełka. Pośpiesznie odkłada Brueghle i inne ponuractwa, Myszki Miki i zachody słońca na tropikalnych plażach, aż wreszcie trafia na coś, co ją zachwyca. Zdjęcie baletowe: Odetta z Jeziora łabędziego w jednej z najczęściej fotografowanych pozycji - z jedną nogą wyciągniętą do przodu, mocno pochylonym nad nogą tułowiem i skrzyżowanymi nad nią ramionami, tak że dłonie są niemal przy stopach, ale ich nie dotykają. -I ty? się z nią w kotka i myszkę. obejmujące jej pupę. – Luke? – Przycisnęła słuchawkę mocniej do ucha, wsłuchując się w - I mój dom... niż dla dziecka? – Nasz lekarz badał zarówno matkę, jak i dziecko. Oboje są pod stałą – Bardzo mi przykro. - Bardzo proszę. Nie musisz jeść sam na górze. i zacznie krzyczeć? A jednak, jak już się zdążył przekonać, w plecach i przyciągnął do siebie, chcąc, by poczuła, jak bardzo jej pragnie. - Jack? Finansowo tak. Ale emocjonalnie... Sama Nie podnosiła słuchawki, chociaż telefon dzwonił dosyć często.
było mu w smak użeranie się z Sayre. Beck ze swej strony cieszył się z nieoczekiwanego spotkania. Hoyle Enterprises zatrudniało niemal sześciuset pracowników, lecz zaledwie kilkadziesiąt kobiet. Pracowały w przylegających do fabryki budynkach administracyjnych. Wyłączając sekretarkę Huffa, Sally, hala produkcyjna była domeną mężczyzn. Przychodząc do pracy, robotnicy odbijali karty w miejscu, które nazywali Centralą. Był to szpetny pokój o rozmiarach auli, z betonową podłogą i sufitem pokrytym siecią przewodów wentylacyjnych, okablowania i rur dostarczających wodę. Połowę całego pomieszczenia zajmowały rzędy zielonych metalowych, zamkniętych na kłódki szafek. Robotnicy trzymali w nich swoje kaski, okulary ochronne, rękawice, pudełka z drugim śniadaniem i rzeczy osobiste. Znaki umieszczone na ścianach ostrzegały, że Hoyle Enterprises nie ponosi odpowiedzialności za kradzież albo utratę własności pracowników. Były to nader częste przypadki, zwłaszcza że firma zatrudniała przestępców lub skazańców na zwolnieniu warunkowym, pragnących znaleźć zajęcie, które zadowoliłoby ich kuratorów. Za rzędami szafek znajdowały się łazienki, z wyposażeniem, które pamiętało początki tej fabryki i takoż wyglądało. W pozostałej części sali, stanowiącej coś w rodzaju stołówki, stały rozmaite stoły i krzesła z chromowanymi nogami. Pod jedną ze ścian ustawiono automaty do sprzedaży napojów, jedzenia i papierosów oraz mikrofalówki upstrzone zastarzałymi okruchami z dziesięciu tysięcy odgrzewanych posiłków. Za przenośnymi ściankami działowymi znajdował się punkt pierwszej pomocy. Nie było tam żadnego personelu medycznego, tak więc człowiek, który uległ wypadkowi, musiał sam się opatrzyć, mając do dyspozycji limitowany zestaw bandaży i leków. To właśnie w Centrali utrudzeni robotnicy odpoczywali, wymieniając się żartami, rozmawiając o sporcie i kobietach. W tej chwili około pięćdziesięciu ludzi miało tam poranną przerwę. Niewielu z nich znalazło się kiedykolwiek przedtem w pobliżu kobiety pokroju Sayre Lynch i nawet nagłe pojawienie się jednorożca nie wprawiłoby ich w większe zdumienie niż jej widok. Gdy Beck wkroczył do pomieszczenia, Sayre próbowała właśnie nawiązać rozmowę z pięcioosobową grupką pracowników siedzących przy jednym ze stołów, najwyraźniej z niewielkim sukcesem. Pomimo że miała na sobie dżinsy i zwykly bawełniany podkoszulek, zupełnie nie pasowała do otoczenia. Mężczyźni siedzieli z pochylonymi głowami i odpowiadali na jej pytania monosylabami rzucając od czasu do czasu ukradkowe spojrzenia to na nią, to na kolegów. Wyraźnie byli bardzo zaskoczeni obecnością Sayre w Centrali i jeszcze bardziej nieufni wobec jej nagłej chęci do rozmowy. Beck podszedł bliżej, zmuszając się do serdecznego uśmiechu. - Cóż za niespodziewana przyjemność - powiedział na użytek słuchaczy. Jej uśmiech był równie fałszywy jak jego. - Cieszę się, że pan tu jest, panie Merchant. Może wytłumaczy pan temu dżentelmenowi, że potrzebuję kasku do zwiedzania odlewni. Dżentelmenem był strażnik, który pilnował wejścia dla pracowników. Stał w pewnej odległości, jakby bojąc się podejść do Sayre. Teraz zbliżył się pospiesznie. Twarz miał pokrytą nerwowym potem. - Panie Merchant, nie wiedziałem, czy powinienem... - zaczął. - Dziękuję. Zachowałeś się zgodnie z przepisami. Zaopiekuję się panią Lynch. - Beck chwycił Sayre pod łokieć tak, że nie mogła się opierać i skierował ją w stronę wyjścia. - Proszę za mną, - Naprawdę pani matka nie skontaktowała się z panią? - Nie miała żadnych kłopotów. Poślubiła panującego księcia i opływała w takie luksusy, jakich pani nawet nie potrafi sobie wyobrazić. - Co? On już chodzi?! - zawołała Tammy z zachwy¬tem, bardzo przejęta. - Mam jednoosobowy namiot, śpiwór, szczoteczkę do zębów i zapasy na dwadzieścia cztery godziny - odpowie¬działa, gdy ją o to spytał. - To mi wystarczy. - To jest Jego Wysokość książę Mark, regent Broitenburga - oznajmił oficjalnym tonem facet w garniturze. - Bylibyśmy wdzięczni, gdyby zechciała pani do nas zejść. - To diabelnie daleko - powiedział w zamyśleniu. - I pewnie nie dostanie się tam dobrego steku. Każą nam jeść jakieś trufle czy inne obrzydlistwo. rozjaśnił ledwie widoczny cień uśmiechu, kiedy Pijak ujrzał Małego Księcia. - A czy tobie nie przyszło do głowy, że ja wcale nie chcę się zmieniać? Jest mi dobrze tak, jak jest. chciały się początkowo zgodzić, bo twierdziły, że właśnie przelatywały nad oceanem piasku. Mały Książę umówił Tego wieczoru Mały Książę długo wpatrywał się w śpiącą Różę, zanim sam zasnął. - Co zamierzasz dalej robić? - Mały Książę uśmiechnął się przyjaźnie do Pijaka. Mark uśmiechnął się tym swoim uśmiechem, dla którego przeleciała przez pół świata. I znowu uśmiechnęła się tak promiennie, że Markowi odjęło mowę. ,- Ty! - odparł impulsywnie.
©2019 reformada.ta-dokument.jaworzno.pl - Split Template by One Page Love